8 listopada 2013

Jacek Kleyff


25.10.2013, Dwór Artusa w Toruniu, Forte Artus Festival. W tym dniu, wraz ze swoim przyjacielem Jerzym Słomińskim, na scenie stanął Jacek Kleyff. Ktoś kiedyś powiedział, że zdolność umiejętnego używania sarkazmu oraz ironii świadczy o inteligencji. Po spotkaniu z tym mężczyzną co do tych słów nie mam żadnych wątpliwości. Jacek Kleyff posiada miano polskiego barda. Ponad to, poeta, kompozytor, aktor i malarz. Ktoś kto o Nim nie słyszał ma teraz okazję  poznania osoby niezwykle fascynującej, wesołej, ciepłej. Osoby, która może zaciekawić lub zainspirować.

Patrząc na przeszłość- jest Pan z siebie dumny, osiągnął to co chciał?

-Nie wiem,  nie przeprowadzam autorefleksji. Idę jak najprostszą drogą, nikogo nie krzywdząc, dążąc do swojego celu. Nie wydaje mi się, że gdybym mógł żyć od nowa, musiałbym zmieniać coś na tej drodze. Możliwe, że gdybym żył od nowa trafiłbym na inny los i ta ścieżka skręciłaby w innym kierunku. Ale nie umiem powiedzieć, że jestem dumny lub skompromitowany.

Pełni Pan wiele ról. Czy to spowodowane było wszechstronnością, czy może potrzebą nauki nowych rzeczy?

-To się mówi- sztuka. Sztuka jest sztuczna. To takie udawanie Pana Boga trochę. Wy kobiety macie dobrze. W was powstaje nowy człowiek. Czujecie się w tym absolutnie zrealizowane. Natomiast facetów coś gnębi, pcha do tej twórczości. Oczywiście nie zawsze. Kobiety również cudownie tworzą. Ale coś w tym jest, że mężczyźni potrzebują być takimi macho, muszą coś znaczyć. W tym wszystkim jest więcej takiej furii, konieczności. Mówię to trochę autoironicznie. Kochałem malować, rysować, gitara mnie pociągała. Fascynowałem się pierwszymi rock and roll’owymi zespołami, na przykład Animals, Rolling Stones. I teksty, muzyka, malowanie wynikają z tego, że ja po prostu lubię to robić.

Kiedyś Pan krzyczał o rozpaczy. O czym Pan teraz ma potrzebę krzyczeć?

-Nie krzyczałem o rozpaczy, raczej z rozpaczy. Teatrzyk Salon Niezależnych był, w warunkach w jakich powstał, rzeczywiście krzykiem rozpaczy lub szyderki. Czasy zmieniły się na tyle, że jakbym trzydzieści lat temu usłyszał, że tak się wszystko zmieni, to nigdy by w to nie uwierzył. Zmiany, które ja wraz z moim pokoleniem przeżyłem, które wy przeżywacie z technologią, są chyba największymi zmianami w historii ludzkości. Tysiącleciami człowiek ogień krzesał kamieniem. Nie było żadnych zmian. Potem poszerzył swoje terytorium. Z czasem powstawały nowe rzeczy, człowiek się dokształcał, ale to wszystko szło powoli. A teraz można wydrukować  dzięki drukarce dom. My przeżywamy jakbyśmy przechodzili przez ucho od igły.  Tak to czuję. I nie ma porównania między tym co się działo a tym co się dzieję.

Buntuje się Pan?

-Buntuję się przeciwko temu, że na tych ziemiach jest tyle bogactwa. W postaci szyn, blachy falistej, dóbr wszelkich, materialnych. Jest czerwono od cegły. Ludzie się budują. Polska cała robi się jak Warszawska Saska Kępa. Naród sam buntuje się przeciw sobie. Przecież o wiele groźniejszym przeciwnikiem dla nas był komunizm i komuniści.  A jednak na nich nie nadawaliśmy tak jak PiS teraz nadaje na resztę świata, która „zdradza”. Buntuję się przeciwko odżywającemu nacjonalizmowi, takiemu zwierzęcemu.

Skąd chęć brania udziału w życiu politycznym, kandydowanie podczas wyborów samorządowych?

-To był żart. Jak pomarańczowa  alternatywa-kabaret. Ci ludzie przebrali się za krasnoludki w stanie wojennym i milicja nie wiedziała jakie podjąć działania. Dziesięć tysięcy krasnoludków chodziło ulicami miasta. To jest kabaret, happening. Pomarańczowa alternatywa przyszedł do nas i w czapce oraz sandałach kandydował na prezydenta Warszawy. Więc jak mnie zapytał czy będę kandydatem na vice prezydenta to od razu się zgodziłem. To było nasze wariactwo!

Pan ma bardzo ironiczne podejście do życia, świata.

-Tak, mam. A Pani nie ma? Każdy powinien mieć.

Pracuje Pan z młodzieżą. Czuje się Pan autorytetem?

-Prowadzę fakultet z rysunku, ponieważ umiem to robić. Ale nie jestem nauczycielem. Nie nauczam. Pokazuję jak rysować, żeby krzesło wyglądało tak, że chce się wejść w papier i na nim usiąść. To wyszło z potrzeby zapłacenia ubezpieczenia i posiadania pieniędzy na sól do chleba.

Odnalazł Pan swoje miejsce na ziemi?

-Tak. Wybudowałem się z ukochaną na wsi. Blisko miasta, w symbiozie z nim, bo bez miasta byśmy gwoździ na ten dom nie mieli. Nie jesteśmy przeciwni miastu. Wolimy żyć na świeżym powietrzu. Toruń jest przepięknym miastem, przewietrzonym, z cudownymi lasami dokoła. Nie mógłbym mieszkać w Bytomiu, mimo, że jest przepiękny w swojej starości. Ale w Toruniu mógłbym. Warszawa jest przewietrzona również. Hitler i Stalin zrobili swoje.

Dostrzega Pan piękno w dużych miastach jak Londyn, Tokio, Paryż?

-Tak. Byłem w Londynie, bardzo go lubię. Posiada swoją esencję, kulturę, twórczość europejską. Ale mam swoje miejsce gdzie indziej. Byłem w sytuacji kiedy malowałem obrazy na chodniku i dostawałem za to pieniądze.

Trochę jak Hitler w czasach młodości. Tylko on sprzedawał je Żydom.

-Pewnie mało mu płacili. Ja mam przedziwną sytuację. Mój ojciec jest pochodzenia żydowskiego, a matka narodowo polskiego. Taki mezalians w stronę niektórych pociotków. Ale czuję to, te wszystkie niesnaski. Jakby coś we mnie pękało.

Jest Pan pewnym siebie, dojrzałym mężczyzną. Jest coś czego Pan się boi?

-Każdy się boi przyszłości, niepewności. Trudno powiedzieć dokładnie. Może śmierci… Cała filozofia ludzka od pierwszych liter jest rozważaniem śmierci. I każdy to na swój sposób robi- głębiej lub płyciej. Na pewno się trochę czegoś boję. Człowiek jest teraz rozpieszczony dobrobytem. Nie wiem jakby było gdybym znów miał chodzić po drzewach. Ale dobry los tak chce, że teraz mam co robić. Powinienem mieć teraz 26 lat, ponieważ żyję w najbardziej napiętym momencie mojego istnienia. Wydaję płytę, książkę. Ale jak na swoje 66 lat czuję się młody duchem.

Niespełniona marzenie?

-Mieć święty spokój i jasny ogląd rzeczywistości, niezakłócony żadnymi sztucznymi środkami  w momencie odchodzenia.


źródło: www.mmtorun.pl