25.10.2013, Dwór Artusa w Toruniu, Forte Artus
Festival. W tym dniu, wraz ze swoim przyjacielem Jerzym Słomińskim, na scenie stanął Jacek Kleyff. Ktoś kiedyś
powiedział, że zdolność umiejętnego używania sarkazmu oraz ironii świadczy o
inteligencji. Po spotkaniu z tym mężczyzną co do tych słów nie mam żadnych
wątpliwości. Jacek Kleyff posiada miano polskiego barda. Ponad to, poeta,
kompozytor, aktor i malarz. Ktoś kto o Nim nie słyszał ma teraz okazję poznania osoby niezwykle fascynującej, wesołej,
ciepłej. Osoby, która może zaciekawić lub zainspirować.
Patrząc na przeszłość- jest Pan z siebie dumny, osiągnął to co chciał?
-Nie wiem, nie
przeprowadzam autorefleksji. Idę jak najprostszą drogą, nikogo nie krzywdząc,
dążąc do swojego celu. Nie wydaje mi się, że gdybym mógł żyć od nowa, musiałbym
zmieniać coś na tej drodze. Możliwe, że gdybym żył od nowa trafiłbym na inny
los i ta ścieżka skręciłaby w innym kierunku. Ale nie umiem powiedzieć, że jestem
dumny lub skompromitowany.
Pełni Pan wiele ról. Czy to spowodowane było wszechstronnością, czy może
potrzebą nauki nowych rzeczy?
-To się mówi- sztuka. Sztuka jest sztuczna. To takie
udawanie Pana Boga trochę. Wy kobiety macie dobrze. W was powstaje nowy
człowiek. Czujecie się w tym absolutnie zrealizowane. Natomiast facetów coś
gnębi, pcha do tej twórczości. Oczywiście nie zawsze. Kobiety również cudownie
tworzą. Ale coś w tym jest, że mężczyźni potrzebują być takimi macho, muszą coś
znaczyć. W tym wszystkim jest więcej takiej furii, konieczności. Mówię to
trochę autoironicznie. Kochałem malować, rysować, gitara mnie pociągała.
Fascynowałem się pierwszymi rock and roll’owymi zespołami, na przykład Animals,
Rolling Stones. I teksty, muzyka, malowanie wynikają z tego, że ja po prostu
lubię to robić.
Kiedyś Pan krzyczał o rozpaczy. O czym Pan teraz ma potrzebę krzyczeć?
-Nie krzyczałem o rozpaczy, raczej z rozpaczy. Teatrzyk
Salon Niezależnych był, w warunkach w jakich powstał, rzeczywiście krzykiem
rozpaczy lub szyderki. Czasy zmieniły się na tyle, że jakbym trzydzieści lat
temu usłyszał, że tak się wszystko zmieni, to nigdy by w to nie uwierzył.
Zmiany, które ja wraz z moim pokoleniem przeżyłem, które wy przeżywacie z
technologią, są chyba największymi zmianami w historii ludzkości. Tysiącleciami
człowiek ogień krzesał kamieniem. Nie było żadnych zmian. Potem poszerzył swoje
terytorium. Z czasem powstawały nowe rzeczy, człowiek się dokształcał, ale to
wszystko szło powoli. A teraz można wydrukować dzięki drukarce dom. My przeżywamy jakbyśmy
przechodzili przez ucho od igły. Tak to
czuję. I nie ma porównania między tym co się działo a tym co się dzieję.
Buntuje się Pan?
-Buntuję się przeciwko temu, że na tych ziemiach jest tyle
bogactwa. W postaci szyn, blachy falistej, dóbr wszelkich, materialnych. Jest
czerwono od cegły. Ludzie się budują. Polska cała robi się jak Warszawska Saska
Kępa. Naród sam buntuje się przeciw sobie. Przecież o wiele groźniejszym
przeciwnikiem dla nas był komunizm i komuniści.
A jednak na nich nie nadawaliśmy tak jak PiS teraz nadaje na resztę
świata, która „zdradza”. Buntuję się przeciwko odżywającemu nacjonalizmowi,
takiemu zwierzęcemu.
Skąd chęć brania udziału w życiu politycznym, kandydowanie podczas
wyborów samorządowych?
-To był żart. Jak pomarańczowa alternatywa-kabaret. Ci ludzie przebrali się
za krasnoludki w stanie wojennym i milicja nie wiedziała jakie podjąć działania.
Dziesięć tysięcy krasnoludków chodziło ulicami miasta. To jest kabaret,
happening. Pomarańczowa alternatywa przyszedł do nas i w czapce oraz sandałach
kandydował na prezydenta Warszawy. Więc jak mnie zapytał czy będę kandydatem na
vice prezydenta to od razu się zgodziłem. To było nasze wariactwo!
Pan ma bardzo ironiczne podejście do życia, świata.
-Tak, mam. A Pani nie ma? Każdy powinien mieć.
Pracuje Pan z młodzieżą. Czuje się Pan autorytetem?
-Prowadzę fakultet z rysunku, ponieważ umiem to robić. Ale
nie jestem nauczycielem. Nie nauczam. Pokazuję jak rysować, żeby krzesło
wyglądało tak, że chce się wejść w papier i na nim usiąść. To wyszło z potrzeby
zapłacenia ubezpieczenia i posiadania pieniędzy na sól do chleba.
Odnalazł Pan swoje miejsce na ziemi?
-Tak. Wybudowałem się z ukochaną na wsi. Blisko miasta, w
symbiozie z nim, bo bez miasta byśmy gwoździ na ten dom nie mieli. Nie jesteśmy
przeciwni miastu. Wolimy żyć na świeżym powietrzu. Toruń jest przepięknym
miastem, przewietrzonym, z cudownymi lasami dokoła. Nie mógłbym mieszkać w
Bytomiu, mimo, że jest przepiękny w swojej starości. Ale w Toruniu mógłbym.
Warszawa jest przewietrzona również. Hitler i Stalin zrobili swoje.
Dostrzega Pan piękno w dużych miastach jak Londyn, Tokio, Paryż?
-Tak. Byłem w Londynie, bardzo go lubię. Posiada swoją
esencję, kulturę, twórczość europejską. Ale mam swoje miejsce gdzie indziej.
Byłem w sytuacji kiedy malowałem obrazy na chodniku i dostawałem za to
pieniądze.
Trochę jak Hitler w czasach młodości. Tylko on sprzedawał je Żydom.
-Pewnie mało mu płacili. Ja mam przedziwną sytuację. Mój
ojciec jest pochodzenia żydowskiego, a matka narodowo polskiego. Taki mezalians
w stronę niektórych pociotków. Ale czuję to, te wszystkie niesnaski. Jakby coś
we mnie pękało.
Jest Pan pewnym siebie, dojrzałym mężczyzną. Jest coś czego Pan się
boi?
-Każdy się boi przyszłości, niepewności. Trudno powiedzieć
dokładnie. Może śmierci… Cała filozofia ludzka od pierwszych liter jest
rozważaniem śmierci. I każdy to na swój sposób robi- głębiej lub płyciej. Na
pewno się trochę czegoś boję. Człowiek jest teraz rozpieszczony dobrobytem. Nie
wiem jakby było gdybym znów miał chodzić po drzewach. Ale dobry los tak chce,
że teraz mam co robić. Powinienem mieć teraz 26 lat, ponieważ żyję w
najbardziej napiętym momencie mojego istnienia. Wydaję płytę, książkę. Ale jak
na swoje 66 lat czuję się młody duchem.
Niespełniona marzenie?
-Mieć święty spokój i jasny ogląd rzeczywistości,
niezakłócony żadnymi sztucznymi środkami
w momencie odchodzenia.
źródło: www.mmtorun.pl