13 listopada 2013

Jolanta Fraszyńska


Dwór Artusa podczas tej jesieni zaaranżował wiele spotkań z niesamowitymi ludźmi. W zeszły piątek do Torunia przyjechała Jolanta Fraszyńska- aktorka filmowa i teatralna. Niepozorna osoba, która po chwili rozmowy ukazuje swój bogaty wachlarz zalet. Nie kłamstwem jest, że ta aktorka posiada duże poczucie humoru. W przyjemnej atmosferze szczerze odpowiedziała na moje pytania.

Jak to jest być obserwowanym przez żywych ludzi, którzy mogą różnie zareagować?

-Kiedy jestem zamknięta w spektaklu, w którym nie ma możliwości wyjścia poza formę i kontaktu z widzem, jestem bezpieczna. To bezpieczeństwo daje mi  tekst. Ja nie za bardzo zastanawiam się nad tym czy ktoś tam gdzieś ziewa lub się rusza. Wydaję mi się , że ludzie słuchają. Jeszcze się nie spotkałam z jakąś ostentacją, gdy do teatru przychodzą widzowie, którzy chcą uczestniczyć w przeżyciach postaci. A jeżeli nawet,  jest to kwestia wyczucia widza. Mówi się o tym, że jest różna publiczność. Gdybym widziała, że ktoś rozmawia zrobiłabym pauzę i zabiła wzrokiem. Pauzę w postaci. Ale to też zależy. Widz to też człowiek. Może ma jakąś słabość, może się źle czuje lub ma potrzebę i musi wyjść. Są pewne rzeczy, które można dopuszczać. Gramy teraz taki spektakl pod tytułem „Siostrunie”. W tym przedstawieniu jest możliwość złapania kontaktu z widzem. Raz spotkałam faceta, który był pijany i dogadywał tekst. Więc go zaprosiłam na scenę i zaczęło się dziać. Z tym, że to było nieprzyjemne. On po prostu był zalany i zachowywał się niestosownie. To są takie skrajne przypadki.

Pierwszy raz słyszę o takiej sytuacji.

-A no widzi Pani! Teraz są takie czasy, że spektakle sprzedaje się hurtowo. Ludzie nie idą z potrzeby serca, tylko dlatego, że dostali w robocie bilet. I idą. Trudno jest przejść przez taka barierę. Mam już pewnie doświadczenie, przeszło 22 lata. I to jest tak, że się nauczyłam te bariery przechodzić.

Czy grała Pani kiedyś postać, która przeszywała, poruszała?

-Emocjonalnie już się nie związuję z tymi rolami. Na tyle sobie cenię swoje zdrowie, żeby tego unikać. Mam za sobą ten okres kiedy grałam wydzielinami. To były spektakle u Lupy, Jarockiego. Wypłakiwane, histeryczne. Teraz nauczyłam się bezpiecznie używać tych wysokich diapazonów. Ten etap kiedy przenoszę tą energię spektaklu lub postaci do domu na szczęście się już skończył.

A postać, którą się Pani zafascynowała, pomyślała, że ta osoba jest niezwykła?

-Każda postać musi być postacią fascynującą. A jeśli taka nie jest to trzeba ornamentować tę postać. Jeżeli ona ma być ciekawa, posiadać tajemnicę i ma być lubiana lub nie to trzeba jej to wszystko dać. Nie ma białych postaci. Jeżeli nawet są to ten kolor trzeba nadać.

Rola, przy której Pani pomyślała „nie, nie zrobię tego”?

-Nigdy nie zrobiłam nic wbrew sobie. Wzięłam coś i potem żałowałam.  Chyba nie… Miałam problem trochę z tą Veronic w „Rzezi” . Ona mi się wydawała taka upierdliwa, cisnąca po swoją rację. Taki rodzaj dyktatorskiego rysu. Musiałam to uwypuklić i myślałam sobie „boże, jak ja jej nie lubię”. To było po prostu trudne, bo bałam się , że ona jest tak kategoryczna i tak walcząca o swoje i narzucające swoje poglądy, że ludzie jej nie polubią. Zastanawiałam się dlaczego ta rola w ogóle do mnie przyszła. Może te moje złe cechy tak wyszły na jaw, że ta rola do mnie pasowała (śmiech).

Wiele osób uznaje nagość za apogeum i największe wyzwanie. A jak Pani uważa?

-Z nagością oswoił mnie kiedyś Jarocki. Powiedział, gdy chciał nas rozebrać w swoim spektaklu, przypominając o swoim pobycie w Niemczech: „ wy w Polsce jesteście wszystkie takie matki boskie”. I to mi utkwiło w głowie. Miałam wcześniej te swoje ograniczenia. To tak z nagością. A poza tym… ja bym chciała dostać taką propozycję. Fajnie, gdy do aktora przychodzi rola, która jest właśnie takim levelem wyżej. I to chyba tak jest. Że przychodzą do mnie takie role, które w danym momencie mojego życia są czymś więcej. Być może dla kogoś mniej artystyczne , ale dla mnie bardzo potrzebne.

Grając jeden spektakl multum razy nie ma Pani dosyć?

-Nie ma rutyny, nawet gdy człowiek jej chce. „Fredro” u Michała Żebrowskiego na 6 piętrze zagraliśmy 303 razy i na każdym spektaklu do tej pory było około 500 ludzi. Nawet, gdy nam się nie chce i nie mamy już sił  wychodzimy i dostajemy pozytywną energię od publiczności. To jest dla aktora największa nagroda.



źródło: www.teatr6pietro.pl