21 grudnia 2013

Iza Niewiadomska-Labiak


Osoba, którą powinien znać każdy rodzic oraz każdy maluch. Pisarka i ilustratorka książek dla dzieci, twórca tomików dla dorosłych. Poza tym, muzyk, malarka, artystka. Interesuje się sztuką, językami, podróżami. Żyje w ciągłym biegu i nigdy nie chciałaby sie zatrzymać.

Od czego zaczęła się pani przygoda ze sztuką?

-Najpierw  skończyłam  na  uniwersytecie wychowanie muzyczne. Pomyślałam, że to dla mnie za mało i zapragnęłam śpiewać. Dostałam się do musicalu brodwayowskiego. Razem z moim obecnym mężem występowaliśmy w „ Upiorze w Operze”.  Wtedy byłam przekonana, że w życiu będę miała do czynienia tylko z muzyką. Ale życie to zweryfikowało. Zaczęłam pisać doktorat, wykładałam na szczecińskim uniwersytecie. I co się okazało? Założyłam rodzinę, urodziłam dzieci i nie mogłam tego wszystkiego pogodzić. Musiałam znaleźć wyjście z tej sytuacji. Początkowo uczyłam języków obcych. Ale pomyślałam, że skoro spędzam czas w domu, to mogę go jakoś zagospodarować, a jednocześnie być związana ze sztuką. Zaczęłam rysować i pisać książki dla dzieci. Kiedy byłam w Niemczech, chodziłam na kurs portugalskiego i jednocześnie uczyłam się malarstwa. Nigdy nie przypuszczałam, że będę w ten sposób zarabiać na życie.

To było przymusowe?

-Nie. Moja mama, która mieszka na Podgórzu, jest malarką. Zawsze ją podpatrywałam, wykonywałam jakieś szkice. Jej wystawa inaugurowała rok akademicki w Wyższej Szkole Hebrajskiej. Jestem bardzo związana z Lewobrzeżem, mimo osiedlenia się na Bydgoskim Przedmieściu. Co niedziele jeżdżę tu na msze. Do fryzjera chodzę tylko tutaj.

Czyli to nie była ucieczka z Lewobrzeża?

-Wręcz przeciwnie! Długo szukałam mieszkania po tej stronie Wisły, lecz niestety  nie udało się. Lubię miejsca oswojone. Dla mnie Podgórze to dom rodzinny. Jako młoda osoba uwielbiałam biegać ze swoim bratem po drodze, gdzie teraz jest obwodnica do Bydgoszczy. Na Zamku Dybowskim uczyłam się gry na gitarze lub rozkładałam nuty i uczyłam się dyrygowania. W miejscu, gdzie później  wyrosły bloki, rozkładałam koc  i opalałam się. Pamiętam, że Dom Muz nazywał się Dom Kultury. Wiele się tu zmieniło. Ale i tak bardzo tęsknię.


Nawiązując do pracy, pisze Pani wyłącznie dla dzieci?

-Zawsze mówię, że moje książki są dla osób od 3 do 99 lat. Ale ja bardzo lubię dzieci. I uwielbiam spotkania autorskie. Mimo, że mam wiele zajęć, muszę pogodzić wiele czynności i to te spotkania sprawiają mi przyjemność. Ale rzeczywiście żyję w biegu. Dzieci, praca, dom… W zupełności zgadzam się z twierdzeniem, że najcięższą pracą jest bycie matką. Poza tym już nie mam dwudziestu lat. Kiedyś po południu biegałam dziesięć kilometrów. Teraz potrzebuję odpoczynku. Słowo „mamo” słyszę milion razy dziennie. Oprócz życia artystycznego obciążają mnie czynności domowe. Ale ja to lubię. Ja po prostu lubię żyć. Cieszę się z drobiazgów. Póki jesteśmy zdrowi, mamy co jeść, oddychamy, musimy brać byka za rogi i robić swoje. 

Czuje się Pani artystką?

-Bardziej twórcą. Kiedyś pewien nauczyciel mi powiedział, że mam ogromną wiedzę, ale brak talentu. Teraz już wiem, że rysunek dziecka nie polega na tym, że słońce jest żółte, a niebo niebieskie. Świat ma wiele odcieni. Ale wtedy się zniechęciłam. A do tego, o czym marzymy, trzeba dążyć małymi krokami. Kiedyś chciałam pisać książki. Aktualnie to marzenie realizuję. Planując swoje książki nawet nie wiedziałam, jak one będą wyglądać. Staram się tworzyć je tak, aby dzieci naprawdę chciały je kolorować. Dzieciom zabiera się samodzielność, kreatywność. Ja daję im możliwość tworzenia własnych rysunków. Niedawno, podczas autorskiego spotkania, lepiliśmy żółwie. Dopiero co rozdałam plastelinę, a połowa dzieci mówiła, że nie potrafi. Byłam w szoku.

Wyobraża sobie Pani robić coś innego?

-Właśnie nie. Ale bardzo chciałabym zrealizować zaplanowane  podróże. Kiedyś dużo jeździłam po świecie. Mój przyjaciel, który mieszka na Wyspach Zielonego Przylądka, czeka na mnie. W Brazylii inni przyjaciele. Nie widziałam ich wszystkich wiele lat. Ale jestem szczęśliwa. Jestem wolna, kompletna.

Nie czeka Pani na moment, w którym Pani odpocznie?

-Nie, nie potrzebuję tego. Żyję w tempie, które w sumie lubię. Mam poczucie przemijania i chciałabym zdążyć zrobić wszystko, czego pragnę. Nie mogę się zatrzymywać. 







W styczniu dwa zaległe wywiady- Sorry Boys oraz Katarzyna Groniec. Jeszcze pod koniec 2013 roku rozmowa z Lilly Hates Roses, która pojawi się zaraz po Sylwestrze.

Wesołych świąt!

8 grudnia 2013

Lena Romul


Uważa, że gra piosenki, nie jazz. Od dziecka związana z muzyką, lubi filmy i swojego kota. Osoba z dużym doświadczeniem, która na przekór innym, uciekając od klasyki,  wybrała muzykę rozrywkową. O skutkach tej decyzji, o swoich marzeniach i początkach- Lena Romul.

Jesteś muzykiem z wykształcenia. Jak  zaczęła się Twoja muzyczna droga?

Od siódmego roku życia chodziłam do szkoły muzycznej. Skończyłam pierwszy stopień gry na skrzypcach, drugi na saksofonie. Kontynuowałam saksofon na wydziale jazzowym w  Akademii Muzycznej przez trzy lata i ukończyłam wokal jazzowy w Warszawie. Cała ta historia zaczęła się po prostu od edukacji, której pragnęłam. Moi rodzice niespecjalnie mnie do tego zachęcali, bo uważali, że to nie jest dobry zawód.

Kiedy zaczęłaś komponować własne utwory?

Pierwsze rzeczy powstawały, kiedy miałam siedemnaście lat. Zaczęłam od występowania w poznańskim klubie jazzowym. Byłam bardzo związana z tym miejscem. Tam młodzi mieli szansę, ich muzyka była propagowana. Potem jeździłam na konkursy. Głównym, który dał mi najwięcej, jest Jazz Juniors w Krakowie. W nim, po trzech  latach brania udziału, zajęłam pierwsze miejsce. I to chyba dało mi takiego największego kopa.

Czy była osoba, która Ci pomagała na tej drodze?

Nigdy nie miałam opiekuna. Jak jesteś w jakimś kierunku wykształcona i w dodatku ci się to podoba, to dążysz do tego, aby jak najczęściej się tym zajmować. Wiele osób ma menadżerów, sponsoring. To są często osoby niewykształcone w tym fachu, ale zdolne. Ich się promuje i ułatwia tę drogę.

Dążysz do wszystkiego sama?

Trochę tak to wygląda. Przez to, że jestem muzykiem z wykształcenia, nie można mi zrobić „ot  tak” płyty, bo ja trochę inaczej rozumiem ten język.

Czy zawsze chciałaś być zawodowym muzykiem?

Jak jesteś mała, to się nad tym nie zastanawiasz. Po prostu się tego uczysz. Dopiero w pewnym momencie powstają pytania dotyczące przyszłości i uświadamiasz sobie, że nic cię tak nie kręci jak to, czemu poświęcasz od dawna tyle czasu. W szkole muzycznej spędzasz dziesięć godzin dziennie, nie wychodzisz z niej. Po ogólnokształcących lekcjach idziesz od razu na zajęcia muzyczne. Oczywiście masz standardowe lekcje jak inni, typu biologia, chemia.., ale to wszystko jest na takim poziomie, że nie masz co potem z tym zrobić, bo nadrzędną wartością w takich szkołach jest muzyka. Poza tym granie na instrumentach przez tyle lat po prostu wciąga.

A w takich szkołach nie ma masówki?

Jest, to prawda. Ale nie ma nas tam dużo. Jeden rocznik liczy około trzydziestu osób. Chyba gorsze jest to, że od małego wrzucana jesteś w wyścig szczurów. Kiedy nie jesteś w tym bardzo dobra, masz świadomość, że nie dostaniesz na uczelnię i że nie masz szans na znalezienie pracy. W szczególności chodzi o muzykę klasyczną. Bardzo szybko przerzuciłam się na muzykę rozrywkową. Dzięki temu mogłam występować w innych miejscach niż filharmonia czy opera. Nie kręciło mnie to aż tak. Podobają mi się takie przestrzenie, ale nikt w naszym wieku nie wybiera się na tego typu koncerty, a ja chciałam grać dla rówieśników. Nikt z młodych ludzi nie chodzi co tydzień do opery, jesteśmy inaczej wychowani.

Chciałaś, aby ludzie Cię po prostu słuchali?

Oczywiście, że chciałam. To ważne, aby nie robić tego tylko do ściany.

Dlaczego nie skupiłaś się na jednym instrumencie?

Nigdy nie jest tak w szkołach muzycznych, że ktoś cię do czegoś zmusza. Musisz wybrać jeden główny instrument, w którym cię kształcą, ale nie ma zakazu grania na innych. Gdy już opanujesz jeden, w którym czujesz się swobodnie, samoczynnie potem chcesz próbować kolejnych. Poza tym, dzięki temu jesteś w stanie komponować więcej rzeczy. Masz doświadczenie.

Szukasz głębiej, nie tworzysz prostych kompozycji…

Ten proces wygląda tak, że spędzam czas nie tylko na tworzeniu melodii, a całej warstwy muzycznej.  Często rozpisuję muzykę na cały skład instrumentalny. Ze względu na to, że nie jestem osobą popularną, nie jestem w stanie wykonywać mojej muzyki tak, jakbym chciała. To kierowane jest tylko  i wyłącznie możliwościami finansowymi i możliwościami ośrodków kulturalnych, w których występuję. Aktualnie rozpisuję utwory na mój pięcioosobowy skład. Teraz przygotowuję drugą płytę, przy której oprócz muzyki na podstawowe instrumenty, tworze muzykę dla sekcji smyczkowej. Chcę, żeby to było mocno rozbudowane

Więc gdzie  mogłabyś realizować się w pełni?

Kiedyś dostałam propozycję studiowania w Skandynawii, ale tam jest strasznie zimno i ponuro… I nie wyobrażam sobie żyć na dłuższą metę w kraju, gdzie jest smutno. Fakt, że teraz mamy zimę i jest ciemno, ale mamy te ciepłe pół roku. Lubię Polskę! Tu się w końcu wychowałam. Poza tym, nie ciągnie mnie do podróżowania. Chciałabym spotkać się z tobą za dwadzieścia lat i powiedzieć, że nadal żyję z muzyki. To jest dla mnie najważniejsze, to moje marzenie.

Dlaczego jazz?

Ta muzyka daje bardzo dużo swobody. Przez to, że gram z innymi zespołami, robię chórki, albo gram na saksofonie - mam styczność z różnymi rzeczami, które teraz się mieszają w mojej muzyce. Jazz daje możliwości, aby każdy koncert brzmiał troszeczkę inaczej, żeby za każdym razem to było coś nowego. Jeżeli potrafisz improwizować powodujesz, że twoja muzyka jest pełna wolności.

Prywatnie również słuchasz jazzu?

Tak, ale lubię każdy rodzaj muzyki. Nie ograniczam się. Bardzo lubię muzykę elektroniczną, ale dobrze wyprodukowaną - tak, że słychać, ile kompozytor miał do powiedzenia. Moja pierwsza płyta była podwójna. Projekt jazzowy i elektroniczny. Ciekawe doświadczenie, ale teraz wiem,  jak bardzo jest to skomplikowane. Nie potrafiłam zrobić czegoś prostego, co wydaje mi się najtrudniejsze.

Mając taką bazę, może spróbujesz czegoś zupełnie innego?

Ciekawe jest to, że moją muzykę nazywa się jazzem. Moim zdaniem gram piosenki. Mam do tego takie podejście. Zajmując się tym jako kompozytor i wykonawca, pewnie nie czuję już, że tworzę muzykę jazzową. Szczególnie patrząc na to, jaka kiedyś ona była : klasyczna. Ale mam świadomość przypisywania mnie do muzyki jazzowej. Do końca nie wiem dlaczego. Pewnie dlatego, że jestem swobodna i improwizuję.

Z biegiem czasu się tak zmieniasz?

Tak. Wszystko czego słuchasz cię inspiruje. I ciężko jest siedzieć w tej samej muzyce, skoro ciągnie do tego, aby się rozwijać. To naturalne. Nie neguję tego, że za dziesięć lat będę chciała grać na przykład klasykę, albo coś zupełnie odmiennego. Nie umiem powiedzieć, co mnie kiedyś zainspiruje. Większość czasu spędzam na komponowaniu i wykonywaniu. Nie wiem, co mnie nagle może zachwycić. Aktualnie słucham dużo muzyki brytyjskiej - różnego rodzaju. Był taki moment, w którym pojawił się dubstep. To było dla mnie coś kompletnie kosmicznego. Zastanawiałam się, jak to jest zrobione. Potem dużo czasu spędziłam na dowiadywaniu się. Jak już wiedziałam, myślałam o tym, jak to wykonywać. Nie ukrywam, że duży wpływ ma na mnie dub, trans. Odbiorca czuje się wchłonięty. Lubię koncerty, na których w ogóle nie myślę. Muzyka to nie jest moje tło, tylko moje życie.

A oprócz muzyki?

Gotuję, mam kota…  i chyba problem.., bo nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Chyba nic nie jest równie ważne.  Jestem w związku, który mnie uszczęśliwia, dużo podróżuję i gdy chcę się wyluzować, oglądam filmy. Ale to też sztuka. Niestety nie zajmuję się niczym innym. Gdybym miała zmienić zawód, to otworzyłabym sklep spożywczy. Najpierw założyłabym szklarnię, hodowałabym pomidory, a potem je sprzedawała… -  takie ładne, ekologiczne… Naprawdę nie potrafię nic innego.  Tylko muzyka sprawia, że szybciej bije mi serce.