23 lutego 2014

Człowiek priorytetów

     Podobno w XXI wieku oddaliliśmy się od siebie. Ludzie są mniej towarzyscy, bardziej oschli, zimni. Coraz rzadziej witamy się podając rękę, wydłużamy dystans, budujemy wokół siebie mur. Pomijając już przytulenie, czy pocałunek w policzek... Zatraca się w nas czułość. Na pierwszym miejscu stawiamy pracę, pieniądze, zapominając o więziach rodzinnych. Ale z drugiej strony, żyjemy w dobrobycie. Żyjemy... kraje wysoko postawione żyją. Mamy elektroniczne gadżety, które ułatwiają funkcjonowanie. Kilogramami wyrzucamy niepotrzebne jedzenie. Strumieniami lejemy wodę. Jakie więc są priorytety człowieka XXI wieku?
 
     Jeżeli chcesz być psychologiem to tylko w Niemczech. Można się tym państwem posługiwać jako książkowym przykładem samorealizacji. Powiedzenie "najpierw praca, potem rodzina" nabiera tu maksymalnego znaczenia. Polski niż demograficzny różni się tym, że nas po prostu nie stać na utrzymywanie wielu dzieci. Niemcy tych potomków zwyczajnie nie chcą mieć. Ale pomijając kwestie rozrodcze, trafne jest jedno przemyślenie. W krajach Zachodu stawia się na człowieka. U nas stawia się na...Właśnie, na co?
 
     Jako młoda osoba rozumiem moich rówieśników uciekających na studia z kraju. Przykładowa Anglia: dwa lata studiowania. Rok 'sandwich', na którym odbywa się płatny staż. Trzeci, ostatni rok- dokańczanie edukacji. 90% studentów, w czasie sześciu miesięcy po otrzymaniu certyfikatu, rozpoczyna profesjonalną pracę w zawodzie. W Bristolu, brytyjskim mieście wielkości Torunia, klimatycznie porównywalnym do Poznania, każda kasjerka jeździ nowym Audi A3. Dzieci cały szkolny ekwipunek dostają za darmo. Każdy lek na recptę jest nieodpłatny. Nie mówię, że u nas jest beznadziejnie. Nie jestem prozachodnia, czy antypolska. Jestem zwolennikiem państwa dla ludzi. Państwa, gdzie mogę czuć się bezpiecznie. Chociaż termin bezpieczeństwo może tu być różnie odebrany...
 
     Pomijając wszystkie niedociągnięcia prawa, czynnikiem, który najbardziej odpycha młodych są ludzie. Po prostu... ci konserwatywni, ci niemili w okienku, ci narzekający w kolejkach. Dodatkowo, ciężko jest wprowadzić w nas- Polakach- zmiany. Nie posprzatam po swoim psie, bo to naturalny nawóz. Nie segreguję śmieci, bo i tak to idzie do jednego kubła. Nie wyrzucę tego do śmietnika, bo niech pani sprzątaczka ma pracę. Skąd w nas taka mentalność? Mówi się, że Polak to kombinator. Ale jakby nie musiał, to by nie kombinował. Gdyby ludziom wpajano poprawne wartości (więcej kampanii), a ponad to ułatwiano by im ich rozwijanie (wszędzie pojemniki do recyklingu) to może w takim Toruniu, Radomiu czy Ciechocinku poczulibyśmy się jak na zachodzie. Ale kiedy młodego człowieka od takiego uczucia dzieli jeden bilet lotniczy, to zamiast wieloletniej walki, po prostu go kupuje.
 
      Ostatnimy czasy w internecie króluje tzw. piwne wyzwanie. Biorący udział musi 'na raz', przed kamerą, wypić pół litrowe piwo. Potem dany filmik zamieszcza na facebook'u. Taka zabawa zderzyła się z falą  krytyki, szacunkiem ze strony samych zawodników oraz serią zatruć. Zdarzyły się również przypadki zgonów wśród niepełnoletniej młodzieży. Na początku, ku uciesze szowinistek, udział brali sami mężczyźni. Niestety, ku smutkowi szowinistek, kobiety również zaczęły pić do dna. Czy naszym priorytetem stało się zgłupienie i darzenie szacunkiem wypijacza piwa? Chociaż i tak mistrzami zaimponowania są gimnazjaliści. Dzieci zażywają narkotyki, rodzą kolejne dzieci, rozpowszechnia się przemoc. Na to wszystko, nauczyciele doszukują się początków problemów w nowinkach technologocznych, psychologowie perorują na temat niekonsekwentnego wychowywania, a rodzice obwiniają srogich nauczycieli.
 
     Każdy ma swoje priorytety... lub ich brak. Każdy ma swoją piramidę moralności. Zawsze będziemy się kłócić o swoje przekonania. Idziemy do przodu, rozwijamy się, poszerzamy wiedzę. Tym, którzy robią to za granicą szczerze gratuluję. A tym, którzy są tutaj... błagam, przestańcie chlać piwo! Książki czytać. Miłość jest jak rzeka- P. Coelho
 
 
A propos Bristolu:
 


 

 
 


 
 

 
 
 
 

19 lutego 2014

Magnificent Muttley

 
Trzech mężczyzn, w składzie: Jakub Jusińki, Krzysztof Pożarowski oraz Aleksander Orłowski, grających rocka. Prywatnie trzech przyjaciół. Te młode trio właśnie wdrapuje się na coraz to wyższe szczeble muzycznej kariery. Ich debiutancki album Po prostu został doceniony w wielu podsumowaniach 2012 roku, m.in Polityki i Przekroju. Laueraci konkursu młodych talentów w Jarocinie. Co ich cechuje? Mocna, ciekawa muzyka... a prywatnie przesympatyczny sposób bycia. Czy są wyjątkowi? Zostawiam te pytanie do subiektywnej opinii. 
 
 
Opowiedzcie mi o swoich początkach. Jak weszliście w świat muzyki?
 
Krzysztof: Poznałem się z Kubą w 2009 roku. Jak się okazało na nowo, ponieważ znaliśmy się mając po sześć lat. Podczas rozmowy wyszło, że obydwaj lubimy i wykonujemy ten sam rodzaj muzyki. Potem poznałem Olka, czyli brata Kuby, który jest perkusistą. Umówiliśmy się na próbę. Szczerze mówiąc, byłem sceptycznie nastawiony do młodszego Olka, nie wiedziałem czego się spodziewać. Pamiętam, że na pytanie jak sobie radzi, Kuba odpowiedział „No, daje radę!” Pierwsza próba trwała parę godzin. I tak zaczęliśmy grać.
 
 
Co było dalej?
 
Krzysztof: Zaczęliśmy robić pierwszy materiał w 2010 roku. Własnymi siłami organizowaliśmy koncerty. Aż przyszedł następny rok i festiwal w Jarocinie. Wygraliśmy konkurs dla młodych zespołów i nabraliśmy wiatru w żagle!
 
Kto rządzi w zespole?
 
Kuba: Ja oczywiście! (śmiech)
 
 
A tak na poważnie? Osoba, która trzyma wszystko w ryzach?
 
Kuba: Mamy to szczęście, że dobrze się dogadujemy, nie tylko w kwestiach muzycznych. Nie musimy ustalać kto jest dyrektorem.
 
Krzysztof: Też jest nas za mało, żeby się organizować w podgrupy. Jesteśmy skazani na siebie! I tak sobie radzimy!
 
 
Kuba: Z takich ważnych funkcji, to ja wrzucam zdjęcia na Facebook’a.
 
 
Macie klarowny podział obowiązków?
 
 
Olek: Nie. Każdy od siebie zawsze coś wnosi. Jedyna stała odpowiedzialność spoczywa na Krzysztofie, który tworzy teksty. Często tak bywa, że z pierwotnego pomysłu, który bardzo modyfikujemy, mało co zostaje. Wtedy pomysłodawca płacze, reszta pociesza i tak ten proces trwa…
Wasze inspiracje?
Kuba: To oczywiste, że słuchamy przeróżnej muzyki. Ale nigdy nie myśleliśmy, że mamy być tacy jak ktoś. Po prostu gramy rocka.
 
 
A muzyczne autorytety?
 
Krzysztof: Każdy ma swoje własne. Ale chyba wszyscy podzielamy fascynację Johnem Frusciantem.
 
Olek: Każdy ma swoje, ale nikt nie neguje autorytetów innych. Szanujemy swoje upodobania.
 
 
Jako młode trio wyznaczyliście sobie cel, który chcecie osiągnąć?
 
Kuba: Chcielibyśmy wydać drugą pełnometrażową płytę i zarabiać na tym.
 
 
Krzysztof: Ale chyba nie mamy konkretnego celu. Jakby tak było, to po jego osiągnięciu nie wiedzielibyśmy co robić. Myślimy tylko o najbliższej przyszłości.
 
Olek: Chociaż… takim naszym podstawowym celem może być zmiana naszej działalności z takiej jaka jest, w profesjonalną, z której będziemy w stanie żyć.
 
 
Moment w waszym życiu, w którym pomyśleliście „O Boże, czy to moje życie” ?
 
Olek: Dla mnie taką sytuacją jest po prostu istnienie tego zespołu. Od czwartego roku życia obiecałem sobie, że zostanę perkusistą i będę z tego żył. A kiedy zespół mojego życia powstał, zaczęliśmy dawać koncerty, poznawać niesamowitych ludzi, na których muzyce się wychowywałem, poczułam się ogromnie szczęśliwy. Najbardziej niezwykłe jest poznawanie tych gwiazd na równi, nie jako fan, a jako inny artysta.
 
Jesteście pewniejsi siebie?
 
Kuba: Od kiedy mamy management czuję, że jesteśmy bardziej wartościowi. Wiem, że musimy to robić dalej, coraz lepiej.
 
Krzysztof: Na pewno dodające pewności siebie jest to, że szeroko pojęte autorytety muzyczne nas kojarzą, słuchają, czasami wyrażają pozytywne opinie. Wtedy wiem, że to ma sens, że nie gramy tylko dla siebie w pokoiku na Woli.
 
 
Jak wasza frekwencja na koncertach? Coraz wyższa?
 
Olek: Różnie to bywa. Jesteśmy warszawskim zespołem, który gra drugą trasę w życiu. Potrzeba czasu, aby ta frekwencja była duża.
 
Krzysztof: Najgorsze jest to uczucie po próbie dźwięku. Kiedy ten klub jest pusty. Wtedy zaczynasz myśleć o tym, co będzie jeśli nikt nie przyjdzie i on cały wieczór taki będzie. Wtedy już nie jestem taki pewny siebie!
 
 
Jak reaguje wasze otoczenie na to, co się teraz dzieje- koncerty, trasa?
 
Kuba: Moi wszyscy przyjaciele śmieją się, że jestem gwiazdą rocka. Co jest nie prawdą! Ale najmilsze jest to, że wszyscy szczerze mnie wspierają. Są ciekawi, dużo pytają, interesują się.
 
Krzysztof: Ostatnio miałem taką ciekawą sytuację w moim życiu. Mianowicie, rozmowę z moim Ojcem, który jest aktorem. Dopiero niedawno zaczęliśmy rozmawiać jak koledzy po fachu. On miał przedstawienie, w którym musiał śpiewać i poprosił mnie o rady. Weszliśmy na inny poziom relacji, co dla mnie jest niesamowite.
 
 
Olek: Ja od czwartego roku życia nie planowałem nic innego. Po maturze zacząłem grać w ośmiu zespołach na raz. Teraz istnieją trzy, ten jest główny. Moja mama nie zawsze jest ucieszona słysząc kolejne nowości związane z moją pasją. Kiedy nie widać efektów, kiedy jeszcze ta gra nie jest moim stałym źródłem dochodu, to oczywiste, że te rozmowy z Mamą nie zawsze są lekkie. Ile razy można mówić „Daj mi jeszcze rok.”? A z drugiej strony, Tata też był muzykiem, któremu niestety w tym nie wyszło, ale nas rozumie i bardzo dopinguje.
 
Czym się zajmujecie poza muzyką?
Kuba: Interesuję się grafiką komputerową. Zawsze mnie do tego ciągnęło. Oczywiście skończyłem studia w zupełnie innym kierunku, bo do tego są właśnie studia. Żeby się okazało, że nie te były potrzebne. Więc samodzielnie teraz się uczę. Ale naszym priorytetem jest muzyka.
 
Krzysztof: Czyli mamy temat hobby? Lubię saneczkarstwo!
 
 
Jakie są Wasze plany na najbliższą przyszłość?
 
Krzysztof: Na ten moment mamy zaplanowane koncerty. A co dalej? Wszystko na naszym Facebook’u.
 
 
 
 












Od lewej: Olek, Kuba, Krzysztof
 
Zdjęcia: Lidka Bordewicz

8 lutego 2014

Gaba Kulka

 
 
    
Przyjechała do toruńskiego klubu Lizard King. Dała niesamowity koncert, przedstawiając publiczności nowe i mniej nowe utwory. Ale zanim uciekła, odpowiedziała na moje pytania. Przedstawiam Państwu przemiłą i otwartą na świat osobę- Gabę Kulkę.
 
 

Gdybyś mogła opowiedzieć mi o swoich początkach, o tym, jak zaczęła się przygoda z muzyką, jak nabrała ona tempa i stała się Twoim życiem…
- Trudno jest mi określić jeden punkt lub chociaż okres, w którym tak naprawdę ta przygoda się rozpoczęła. W związku z tym, że moi rodzice są profesjonalnymi muzykami, zajmują się klasyką, ta granica jest naprawdę blada. Muzyka była częścią mojego dzieciństwa. Patrząc pod kątem tego widzę, że ta klasyka, którą reprezentowali rodzice, zawsze zderzała się z muzyką rozrywkową, do której z kolei mnie ciągnęło. To, co ja tworzę, powstaje na podstawie chodzenia po tej granicy. Wydaje mi się, że te pierwsze muzyczne kroki powstały właśnie w okresie, gdy te dwa światy zaczęły się zderzać. Sposobem, aby te dwie rzeczywistości pogodzić, było samodzielne tworzenie.

Opowiedz mi o swoich inspiracjach i autorytetach…
- Inspiracje ciągle się zmieniają. Staram się nie zamykać na rzeczy, które są dla mnie nowe. Może to być coś bieżącego , co dopiero wyszło na świat, a może to być coś bardzo starego, co po prostu przegapiłam.  To wszystko ma wpływ na to, co gram. A co do autorytetów… -  na pewno moi rodzice. Moja mama jest niesamowita, ma bezbłędne ucho. Natychmiast dostrzega każdy fałsz, pomyłkę. Bardzo szanuję Jej opinie. A w muzyce tych autorytetów jest tak dużo, trudno wybrać parę nazwisk.

Nadal zdarzają mi się odkrycia. Wydawałoby się, że jeśli znamy np. kanon klasyki rocka to niewiele nas może zaskoczyć. I nagle znajduję na przykład solową płytę Denisa Wilsona, bębniarza Beach Boysów, brata Brian Wilsona. O Brianie Wilsonie wszyscy słyszeli – popowy Mozart. Płytę Denisa kupuję właściwie pod wpływem okładki. I okazuje się, że jest fenomenalna. Kiedy słuchasz czegoś w kółko przez kilka tygodni, to przenika do twojego muzycznego słownika. Potem słychać to w piosenkach.

Nawiązując do informacji z Twojej strony internetowej: czy są granice, które teraz chciałabyś przeskoczyć?
- Nie. Doszłam do wniosku, że to mówienie o przeskakiwaniu między gatunkami nie ma już sensu. Granice już tak daleko się rozciągnęły, zaczęły się rozmazywać, że aktualnie łączenie wielu gatunków muzycznych jest niepisaną zasadą. Bardzo mi się to podoba. Wszyscy mieszają wszystko. Nigdy nie zakładałam, że teraz „przebiję kolejną ścianę”. Po prostu łączę to, co bym chciała.

Masz cel, do którego dążysz?
- Z jednej strony jestem nadaktywna, a z drugiej strony mam pewien niedobór ambicji. Nie ciąży na mnie odpowiedzialność tworzenia dla określonej publiczności. Nie mam żadnej misji do spełnienia. Nie myślę: „Ach, teraz przełamię swój muzyczny wizerunek”. Intensywnie myślę o następnych ruchach muzycznych. Lada chwila nagrywamy nową płytę. Staram się, aby moimi punktami docelowymi były konkretne piosenki. Gaba Kulka nie jest firmą o bardzo sprecyzowanym biznes-planie.

Moment w Twoim życiu, kiedy byłaś z siebie naprawdę dumna, kiedy pomyślałaś: „O mój Boże, czy to moje życie…”?
- Pomyślałam tak po tym, jak napisałam tekst i melodię do piosenki Heya: „Z przyczyn technicznych”. Co ciekawe, te refleksje miałam dopiero po fakcie. W trakcie tworzenia o tym nie myślałam, zaaferowana byłam samą pracą. Na początku byłam z mojego wkładu niezadowolona, to nie był łatwy proces. W pewnym momencie pomyślałam nawet, że mi się nie uda. Na szczęście efekt był dobry i zaśpiewałam tę piosenkę z Kasią, która jest wspaniała… Kiedy pierwszy raz usłyszałam na tej płycie siebie wraz z Nią, wróciłam myślami do piętnastoletniej siebie, na korytarzu liceum, z okropna gitarą, grającą numery z Fire. Ale też nie jest tak, że numer na płycie Heya mnie nobilituje. Jedynie w miły sposób przypomina mi, że cały czas spełniam marzenie - jestem częścią tego. Przez wiele lat będąc fanem muzyki chciałam czynnie brać udział w tym, co płynie z głośników. To przejście ze słuchacza w wykonawcę było dla mnie największym szczęściem.

Jaki koncert wspominasz najmilej? Może był jakiś wyjątkowy?

- Wszystkie koncerty się między sobą różnią. Dla mnie osobiście to duże źródło fascynacji. Oczywiście z zespołem można powspominać: „a pamiętasz, tam była ta krzywa scena?” „a tam było tak zimno”, ale nie to się naprawdę zapamiętuje. Każde miasto jest inne. Ostatnio odkryliśmy, że np. Łódź zawsze daje nam pewien ładunek emocjonalny. Jesteśmy wykończeni po tych koncertach, te wszystkie emocje bardzo nam się udzielają. Nie wiemy nawet czemu tak się dzieje. Uderza w jakiś czuły punkt, który wszystkich nas łączy.

Czym się zajmujesz prywatnie, poza muzyką?
- Zawód, który wykonuję nie ma określonych godzin pracy. To naturalne, że zajmuje większość mojego czasu. Nawet, gdy sprzątam mieszkanie po dłuższej nieobecności, myślę o muzyce, o tekstach, które mam dla kogoś napisać, o chórkach dla znajomych. Żyję tym. Nie mam wybitnie oryginalnych pasji. Jestem bardzo szczęśliwa, kiedy mogę poczytać lub obejrzeć film. Tego czasu nie mam dużo. Albo pozwolić sobie na nie robienie niczego praktycznego czy przydatnego. Ktoś może pomyśleć, że w ten sposób go marnuję, ale kocham rzeczy, które pozornie są bezproduktywne, a dla mnie bardzo rozwijające. No i aby naładować baterie, potrzebuję cudzej twórczości.

Jakie plany na przyszłość, po muzyce?
- Po muzyce? Dla mnie to niemożliwe. Z chodzikiem będziecie mnie ściągać ze sceny! (śmiech) Wyobrażam sobie… w sumie… robić co innego… Byłam architektem wnętrz, więc w razie czego mogę się znów tym zająć. Nie przerażałby mnie powrót do tego. Ale wydaje mi się, że muzyka zawsze lepiej mi wychodziła. Mogłabym założyć firmę tworzącą chórki! Uwielbiam to! Mam nadzieję, że wszystko - zdrowie, szczęście i czas - pozwolą mi zawsze się tym zajmować. Wydaję mi się, że powinno być więcej starszych pań grających muzykę rozrywkową. Takie stare rockowe ciotki. Bo nobliwe jazzmanki już są, ludzie się z tym obyli. Są rockowi dziadkowie, ale nie ma rockowych cioć. Jest takich kilka, ale to jeszcze jest nisza, ludzie się boją pokazać. Mam nadzieję, że będę taką rockową ciocią…
 
 
 
 


 
 
 

 
 Z całym zespołem Gaby i Igą


 
Zdjęcia: Iga Plewicka